poniedziałek, 11 lutego 2013

20 sierpnia

Stuk, stuk, stuk. Nie zwracam uwagi na ten upierdliwy odgłos. Stuk, stuk, stuk. Staram się skupić na czytaniu. Stuk, stuk, stuk. Zaciskam zęby. Stuk, stuk, stuk. Gotuje się we mnie. Stuk, stuk, stuk. Zatrzaskuję z hukiem książkę. Stuk, stuk, stuk. Przemierzam pokój szybkim krokiem. Stuk, stuk... Otwieram drzwi i naperam na nieproszonego gościa. Chwytam go za włosy i szaprię z całej siły. Nie pozostaje mi dłużny. Bijemy się. Potykam się i upadam ciągnąc go za sobą. Orientuję się w sytuacji dużo szybciej od niego, odrywam od jego twarzy dłonie, zaprzestając tym samym stawianiu mu oporu. Dziwi się i odruchowo mnie puszcza. Podnoszę się na kolana i naciskam oburącz na jego klatkę piersiową, wkładając w to całą swoją siłę. Zdaje sobie sprawę z tego gdzie się znajduje w chwili gdy zaczyna staczać się po schodach. Przez ułamek sekundy patrzy w moje oczy, a ja patrzę w jego. Uśmiecham się, on krzywi się z bólu. Leży u stóp schodów, z nogami pod dziwnym kątem, a ja patrzę na niego z góry, ze szczytu schodów. Widzę jak stara się powtrzymać płacz ale kilka łez i tak spływa mu po twarzy. Znowu się uśmiecham. Narobił rabanu. Nie mam zamiaru uciekać, i tak będą wiedzieć że to ja. Mam to gdzieś. Słyszę krzyk. Cole i jej pomocnica, Amber chyba. Doskakują do Boba Grate'a. Amber bez trudu go podnosi i oboje znikają z zasięgu mojego wzroku. Cole podnosi głowę i patrzy na mnie, warga lekko jej drga gdy mówi:
-Na dół, Tom.
Śmieję się.
-Jeśli chcesz znaleźć się koło mnie, to sama tu przyjdź. Ale nie obiecuję że nie zrzucę cię ze schodów. Nabiera gwałtownie powietrza.
-Tomie Riddle jestem od ciebie starsza, należy mi się szaunek! - Krzyczy.
Kłaniam się, prawie dotykając nosem kolan i śmieję się w głos ironicznie.
-Czy tyle szacunku wystarczy? - Pytam, unosząc brew.
-Do pokoju - mamrocze przez zaciśnięte zęby.
-Jak sobie życzysz... To znaczy, jak sobie pani życzy - kłaniam się ponownie i odwracam.
Kilka osób przyglądało nam się wyglądając ze swoich pokoi. Patrzą na mnie na wpół rozbawieni i przerażeni. No tak, to ja Tom Riddle, patrzenie na mnie grozi porażeniem ciała.
-Mam nadzieję że jak wyjadę to znajdzie się ktoś kto uprzykrzy trochę życie głupiej Cole - mówię.
-I Bobowi, rzecz jasna - odpowiada Dexys, chłopak który mieszka w pokoju obok mojego. Ma 15 lat, jest wysoki i dobrze zbudowany. Jeśli ze wszystkich mieszkańców sierocińca Wool's musiałbym wybrać kogoś kto jest choć na pół sekundy godny uwagi, napewno byłby to Dexys. Nie dlatego że jest starszy, poprostu nigdy mi się nie naraził i nie jest taki jak te wszystkie bachory tutaj. Nie znaczy to że go lubię. Jest plugawym mugolem, troche lepszym od innych, ale zawsze. Kiwam mu głową i otwieram drzwi do swojego pokoju.
-Potrzebujesz czegoś? - Dochodzi do mnie pytanie Dexys'a. Cholera, co on sobie myśli?!
-Nie - mówię przez zaciśnięte zęby i znikam w pokoju. Podchodzę do okna i patrzę w przestrzeń. Jedenaście dni. Tydzień i cztery dni dzielą mnie od nowego, lepszego życia. "Jednak będe musiał wracać na wakacje do sierocińca" - Ta myśl mnie lekko przytłacza. Próbuję się pocieszyć tym że to jedynie dwa miesiące. A może Hogwart ma jakiś Internat czy coś w tym stylu... Dla uczniów którzy nie mają rodziny ani bliskich. "Dumbledore napewno by mi o tym powiedział, wkońcu widział gdzie mieszkam" sprowadzam się na ziemię. Siadam na łóżku i biorę do ręki Standardową Księgę Zaklęć. Jak się chwile później przekonałem, były tam formuły zaklęć oraz ich wyjaśnienia. Zagłębiłem się w lekturze, przerywając co jakiś czas aby pomyśleć nad jakimś szczególnym zaklęciem. Zresztą wszystkie są szczególne dla dzieciaka który nie miał pojęcia o istnieniu magii. Szkoda tylko że nie wolno mi jej używać poza szkołą. Dumbledore nie powiedział co się stanie jeśli użyję magii. Pewnie nie zamkną mnie za to w więzieniu dla czarodzieji. Postanowiłem jednak na razie nie kusić losu.


                                                                ***

24 sierpnia


Otwieram oczy i widzę nad sobą małe, niebieskie oczy i rozczochraną głowę Cole.
-Pomyślałam że przyjdę cię obudzić, bo jest już po dziesiątej, a ty nigdy nie śpisz tak długo...
-To dlaczego mnie nie budzisz, tylko się na mnie gapisz? - Mówię zły.
-Co, myślała pani że wymknąłem się o czwartej nad ranem z sierocińca, tak? - Pytam ironicznie.
-Ja...oczywiście że...to znaczy...t-tak.
-Ale, jak widać, nic mi się nie stało, jestem cały i zdrowy, więc nie ma się czym przejmować - powiedziałem, uśmiechając się. Rzeczywiście o świcie wymknąłem się z sierocińca. Nie pierwszy raz zresztą. Na Ulicę Pokątną oczywiście.
-T-Tom, ty nie może...
-A powstrzymasz mnie jakoś?
Pozwoliłem jej nie odpowiadać na to kłopotliwe dla niej pytanie bo powiedziałem:
-Chciałbym się przebrać.
Wyszła z pokoju nic nie mówiąc. Czego ona się spodziewała? Myślała że jak da mi kare to stanę się posłusznym chłopcem? Chyba nie jest na tyle głupia żeby w to wierzyć. Zresztą kto wie.
Moja kara polega na pomaganiu sprzątającej. "Brudna robota zawsze sprowadza człowieka na czystą drogę" powiedziała Cole. Mnie nie sprowadzi.
Wyszedłem z pokoju i poszedłem na stołówkę. Zjadłem śniadanie wysłuchując przy tym, po raz etny, listy prac jakie mnie dzisiaj czekają. Dzisiaj i wczoraj i przedwczoraj i trzy i dziesięć i dwanaście dni temu czekały mnie te same prace. Nigdy się nie zmieniają. Nigdy - znaczy od dnia w którym otrzymałem tę karę. Nie wiem jak było wcześniej i nie chcę wiedzieć.
Umyć podłogę we wszystkich łazienkach, wyszyścić wszystkie prysznice i umywalki, zetrzeć kurz z książek w "bibliotece" jak nazywają marne cztery regały w korytarzu, powycierać talerze, szklanki, miaski, sztućce (rany, nie wiem po co, przecież mogą same wyschnąć) i setka innych bezsensownych zajęć. Jestem pewnien że jak nikt nie ma tej głupiej kary, to Cole i reszta nie robią połowy z tych rzeczy. No bo po co codziennie ścierać kurze, myć podłogi, prysznice, umywalki, drzwi i okna. Od dwóch tygodni sierociniec lśni. Dzięki mnie. No dobra, lśni od zaledwie dwóch dni, bo dopiero dwa dni temu udało mi się wszystko wysprzątać. Nie przykładałem się wogóle, ale po czterdziestym przetarciu szmatką, trudno by było żeby okna i inne rzeczy nie błyszczały.

Jest 22.30. Przebieram się i kładę do łóżka. Jestem wykończony. Niby od paru dni robię to samo, ale dzisiaj jest jakoś inaczej. Głupia Cole uwzięła się na mnie, chyba po tym jak rano ją upokorzyłem. Co minutę kazała mi coś robić, stojąc nade mną i krytykując każdy mój ruch. Zwariowała. Najgorsze było przycinanie żywopłotu wokół sierocińca. Kobieto nawet nie wiesz jak jest zimno! Jeszcze tylko choroby mi brakuje. Najgorsze jest to że nie moge sprawić jej bólu, tak jak kiedyś. Bo przecież teraz już wiem że jestem czarodziejem i muszę kontrolować swoją moc. Jestem pewnien że ta starucha dobrze o tym wie bo głupi Dumbledore napewno jej powiedział o wszystkich głupich zasadach świata magii. Jeszcze kiedyś jej pokażę. W tej chwili marzę tylko o tym aby zasnąć i obudzić się 1 września, najlepiej już w Ekspresie Hogwart - Londyn.

________________________________________________________________________

Hej!
Wiem, wiem notka krótka, ale nie miałam głowy pełnej pomysłów, niestety. Chciałam dodać jeszcze jeden wpis przed wyjazdem Toma do Hogwartu. Pewnie jak już się domyśliliście następna notka będzie 1 września. Postaram się dodać szybko, mam ferie więc nie będzie to trudne, tym bardziej że nigdzie nie wyjeżdżam :) Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze, dodają mi one motywacji mimo tego że jest ich niewiele.
Miłej lektury ~ Riddle