poniedziałek, 28 stycznia 2013

1 sierpnia godzina 9.00

Wchodząc po schodach znowu natknąłem się na tego barana Boba, co pogorszyło mój już i tak skwaszony humor. Na jego szczęście nic nie powiedział. Rzuciłem mu tylko kpiące spojrzenie i przyspieszyłem kroku. Chwilę później chodziłem po pokoju, próbując choć trochę zmniejszyć swoje zdenerwowanie. Myślami błądziłem po wydarzeniach sprzed paru minut. 
Nie chciałem się nad sobą użalać, a jeszcze bardziej nie chciałem aby inni się nade mną użalali. Wkurzyło mnie to jakim tonem Cole mówiła o Bobie... "Stracił rodziców dwa tygodnie temu", o jejku, to takie okropne - skrzywiłem się. A czy wszystkie dzieciaki z sierocińca mają bajkowe życie? Nie. Każdemu zdarzyło się coś paskudnego. Nie współczuję im, o nie, nic z tych rzeczy, poprostu zdenerwowało mnie to że wyrażała się o Bobie inaczej niż o innych. Żałowała go bardziej niż nas wszystkich razem wziętych. Jakby był jej synem. Ale to niemożliwe bo przecież "stracił rodziców...". Nie może być jej synem. Ale może być jej siostrzeńcem czy kimś takim...  Otrząsnąłem się z tych dziwnych rozmyślań. O czym ja wogólę myślę! Co mnie obchodi głupi Bob i głupia Cole!
-Pani Cole kazała cię zawołać na śniadane - w drzwiach pojawił się jakiś chłopak, jego nazwisko wyleciało mi z głowy.
-Nie jestem głodny - burknąłem.
-Ale.. ale..
-Słuchaj NIE JESTEM GŁODNY!! - Wrzasnąłem - nigdy nie byłeś głodny?!
Milczał przerażony więc dodałem:
-Idź do Cole i jej to powiedz.
Wyszedł. Spojrzałem na zegar, była 9.30. Szybko wyciągnąłem z szafy plecak i schowałem do niego list z Hogwartu, sakiewkę z pieniędzmi i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i ze zdziwnieniem zobaczyłem stojącą tuż za nimi Cole z ręką uniesioną na wysokość piersi.
-Nie jestem głodny - rzuciłem chcąc ją wyminąć. Jednak musiałem się z nią rozmówić, bo zastąpiła mi drogę.
-Jeszcze nie ma dziesiątej - powiedziała.
-Ale muszę jeszcze dojść na miejsce spotkania. Nie chcę się spóźnić - odpowiedziałem.
-Powinieneś coś zjeść.
-Nie.
-Tom, zakupy mogą trochę potrwać, na pewno zgłod...
-Niech mnie pani posłucha - przerwałem jej - jestem pewien że czarodzieje też coś jedzą, więc jak będę głodny to coś sobie kupię.
-No dobrze. Ale uważaj na siebie. I wróć prosto do domu.
-Chyba do sierocińca - mruknąłem wymijając ją i zbiegając po schodach. Przystanąłem przed budynkiem sierocińca i spojrzałem w niebo. Bezchmurnie. Słońce mocno prażyło mimo że nie było nawet dziesiątej. "Wręcz idealna pogoda na spacer" pomyślałem z ironią. Ruszyłem przed siebie  mijając budynki łudząco podobne do tego, z którego właśnie wyszedłem. Poruszałem się szybko, więc parenaście minut później byłem już w samym centrum Londynu. Przystanąłem i rozejrzałem się. Tak jak mówił Dumbledore pomiędzy księgarnią i jakimś barem dostrzegłem czarne drzwi. Byłem pewien że trafiłem we właściwe miejsce, nie tylko dlatego że na czarnym tle widniał złoty napis: "Dziurawy Kocioł", ale też dlatego że dostrzegłem iż ludzie zachowują się tk, jakby nic tam nie było. Ich wzrok prześlizgiwał się od szyldu "Bar u Jack`a" do napisów na witrynie księgarni. Przeszedłem przez ulicę i otworzyłem drzwi Dziurawego Kotła. Chwilę później znalazłem się w innym  świecie.

Kilka stolików było zajętych przez czarodzejów, a tam gdzie nikt nie siedział dostrzegłem szmatkę, która sama czyściła blaty. W pomieszczeniu nie było okien, więc panował tu przyjemny mrok oświetlany jedynie przez świee stojące tu i ówdzie. Drewniana podłoga trzeszczała pod wpływem stawianych kroków, ale mimo tego  sprawiała wrażenie stabilnej. Podszedłem do lady, za którą stał zgarbiony młody barman. Nie wiedziałem o co zapytać, więc stałem przez chwilę gapiąc się na niego. Spotrzegł że się na niego patrzę bo skierował swój wzrok na mnie i stwierdził:
-Ty jesteś Tom Riddle, tak? Profesor Dumbledore mi wspominał że się tu pojawisz.
-Jak się dostanę na ulicę Pokątną?
-Chodź za mną. Nie masz jeszcze róźdżki, więc pomogę ci przejść na drugą stronę.
-Na jaką drugą stronę? - Uniosłem brwi..
-Och... - zawahał się - tak się tu mówi.
Wyszedł zza lady i podszedł do małych drewnianych drzwi, otwierając je odwrócił się do mnie i wykonał zachęcający gest ręką znikając za drzwiami. Poszedłem za nim. Znalazłem się w pomieszczeniu przypominającym magazyn, za wyjątkiem jednej ściany, która była pokryta cegłami i wyglądała jak mur. Młody barman wyciągnął róźdżkę z kieszeni i stuknął nią trzy razy w cegły, które zaczęły się poruszać jakby ktoś rzucił w ścianę czymś wielkim. Chwilę później zamiast ściany widziałem wielki łuk utworzony z cegieł. Po drugiej stronie były budynki i parę przechodniów.
-To jest właśnie druga strona - ulica Pokątna. Miłych zakupów - barman posłał mi uśmiech. Zignorowałem go i wyszedłem na brukowaną ulicę. Nie wiedziałem, do którego, spośród mnóstwa sklepów mam wejść. Wyciągnąłem z plecaka listę potrzebnych rzeczy i przeczytałem ją po raz kolejny:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA

UMUNDUROWANIE:
Studenci pierwszego roku muszą mieć:
1. Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
2. Jedną spiczastą tiarę (czarną)
3. Jedną parę rękawic ochronnych (najlepiej ze smoczej skóry)
4. Jeden płaszcz zimowy

UWAGA:
Wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w naszywki z imieniem.

PODRĘCZNIKI:
Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk
Dzieje magii Amandy Bills
Teoria magii Adalberta Wafflinga
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emenka Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Sylwestra Cotage
Ciemne moce: Poradnik samoobrony Juanes`a Trimble`a

POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE:
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami

Studenci mogą także posiadaćjedną sowę ALBO jednego kota ALBO jedną ropuchę ALBO jednego szczura.


Stwierdziłem że najlepiej będzie najpierw kupić książki, więc udałem się do drzwi nad którymi widniał napis: Księgarnia Esy i Floresy. Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. Wewnątrz było niewiele ludzi. Podszedłem do lady, za którą stał stary człowiek o siwych włosach i długiej brodzie, jednak nie tak długiej jak u Dumbledora. Podałem mi listę książek i powiedziałem:
-Poproszę.
Staruszek popatrzył na listę a później na mnie.
-Pierwszy rok, zgadza się? - Uśmiechnął się i podał mi pergamin znikając za jednym z regałów. Chwilę później pojawił się z książkami w rękach.
-No, to chyba wszystko - powiedział, kładąc książki na blacie.
Zapłaciłem mu i z niezadowoleniem zarejestrowałem że w mojej sakiewce ubyło sporo monet. 
Postanowiłem pójść teraz do "Madame Malkin szaty na wszystkie okazje", w chwili gdy podjąłem tę decyzję dostrzegłem też mały szyld obok sklepu  M. Malkin, na którym było napisane poprostu "Sklep z używaną odzieżą" i przypomniałem sobie jak Dumbledore mówił że większość rzeczy będę musiał kupić używanych. Z niechęcią wszedłem do tego drugiego, sto razy gorzej wyglądającego, sklepu. W środku było bardzo duszno i śmierdziało dawno nie praną odzieżą. Na półkach, takich na których powinny stać książki były niedbale poskładane szmaty. Zza jednej z takich półek wyszła stara., wysuszona kobieta. Miała jasne włosy i mnóstwo zmarszczek na twarzy.
-W chym mogę pomóc? - Zapytała skrzekliwym głosem.
-Potrzebuję... trzy komplety szat roboczych i...
-Hogwart? - Przerwała mi.
-Tak.
-Może coś się znajdzie.
Podeszła do jednego z regałów i z najniższej półki wyciągnęła wymięte szaty. Położyła zawiniątko na małym stoliku i spojrzała na mnie.
-I.. ?
-Ee... i jedną czarną spiczastą tiarę.
Podeszła do rzędu drewnianych koszy, których wcześniej nie zauważyłem i wyciągnęła z jednego tiarę. Zanim zdążyła coś powiedzieć rzuciłem:
-I jeszcze jedną parę rękawic ze smoczej skóry i płaszcz zimowy.
Po paru minutach podała mi czarny worek wypełniony moimi zakupami.
-Mogę to wszystko wyczyścić, ale nie za darmo.
-Nie trzeba. Ile płacę? - Mruknąłem.
-2 galeony i 4 sykle.
Wyciągnąłem z sakiewki złote i srebrne monety, pamiętając o poniżającym wykładzie, jaki udzielił mi ten stary sprzedawca z księgarni, o wartości magicznych monet. Uśmiechał się przy tym jakby robił mi przysługę, skrzywiłem się na samo wspomnienie i wyszedłem ze sklepu. "Potrzebuję jeszcze różdżki, kociołka, teleskopa i wagi" pomyślałem. Zdecydowałem że najpierw pójdę po różdżkę. Rozejrzałem się i zobaczyłem po drugiej stronie ulicy mały sklep z szyldem, który głosił: "Różdżki u Ollivandera najlepsze od 382 r.p.n.e". Z zadowoleniem zarejestrowałem że obok tego sklepu nie ma innego z używanymi różdżkami. Przeszedłem przez ulicę i pchnąłem ciężkie drzwi sklepu. W środku było chłodno i bardzo cicho. Ze zdziwieniem zobaczyłem że od podłogi po sufit pietrzyły się wąskie podłużne pudełeczka, zapewne z różdżkami, wydawałoi mi się bowiem że sklep jest słabo zaopatrzony gdyż na wystawie była tylko jedna różdżka. Podszedłem do lady i nacisnąłem dzwonek stojący na blacie. Czekałem chwilę, w zupełnej ciszy, dlatego aż podskoczyłem gdy usłyszałem:
-Dzień dobry! - Za ladą pojawił się bardzo młody mężczyzna, nie mógł mieć więcej niż 25 lat. Brązowe włosy poadały mu lekko na ramiona, zlewając się z szatą o takim samym kolorze. Przyglądał mi się skrobiąc swoją kozią bródkę. 
-Przyszedłeś po swoją pierwszą różdżkę - zapytał, a raczej stwierdził.
-Skąd wiesz że po pierwszą?
Zaśmiał się.
-Tak, jestem młody, ale napewno trochę starszy od ciebie drogi chłopcze, dlatego wolałbym żebyś mówił do mnie per "pan"
-Mogę już sobie wybrać różdżkę?
-Proszę pana? - Dodałem pospiesznie.
-Nie możesz, ponieważ różdżka sama wybiera sobie właściciela.
Podszedł do jednego z regałów i po chwili podał mi pudełko z różdżką. Wyciągnąłem ją, a on powiedział:
-Buk, 12 cali, włos z ogona jednorożca. No, machnij nią - ponaglił.
Wykonałem gwałtowny gest ręką i stojąca na ladzie szklanka przewróciła się a na blat wylała się ciecz o barwie jasnoczerwonej. Ollivander machnął swoją różdżką i plama zniknęła, a szklanka stała na swoim miejscu.
-Nie, to napewno nie ta - mruknął i zabrał mi pudełko wraz z różdżką.
Podszedł do regału po prawej stronie i stał przy nim myśląc nad czymś. Po chwili wyciągnął kolejne pudełko i podał mi je mówiąc:
-13 i pół cala, cis, pióro feniksa.
Wyciągnąłem różdżkę i machnąłem nią. Z końca owej różdżki wystrzeliły iskry a świeca stojąca na ladzie zamigotała i zgasła.
-O tak. Ta jest w sam raz dla ciebie! - Zawołał uradowany. Uśmiechnąłem się zdawkowo, ale bardziej do siebie niż do niego. Przesunąłem palcmi po różdżce. Po mojej różdżce.
-To będzie 7 galeonów, chłopcze - powiedział Ollivander. Zapłaciłem i odwróciłem się do drzwi.
-Do widzenia! - Dobiegło mnie wołanie sprzedawcy kiedy byłem już na chodniku. W parę następnych minut kupiłem wszystko co było mi potrzebne do Hogwartu. Spacerowałem sobie po Pokątnej mijając Lodziarnię Florean Fortescue i  Centrum Handlowe Eyelopa. Stanąłem przed wielkim białym gmachem Banku Gringotta. "Szkoda że nie mogę tam wejść" przemknęło mi przez głowę. Stałem tam ponad kwadrans, rozmyślając nad tym że napewno każdy czarodziej ma w środku banku swoją skrytkę. Ocknąłem się gdy z brody zaczęły mi kapać krople wody. Nie, nie płakałem. Okazało się że to deszcz. Rozejrzałem się, nieliczni przechodnie umykali szybko pod dachy albo wchodzili do sklepów chcąc przeczekać ulewę. Nie zwracając uwagi na to że jestem cały mokry, spacerowałem dalej po Pokątnej, chcąc pozostać tu jak najdłużej.



^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Cześć :)
Przepraszam, trochę się opóźniłam z dodaniem wpisu. Zresztą co ja piszę, spóżniłam się prawie o tydzień! Jeszcze raz przepraszam, to z powodu nawału nauki. W przyszłośći nie będę rzucać słów na wiatr, obiecuję :) Mam nadzieje że post wam się spodoba.
Pozdrawiam ~ Riddle



sobota, 19 stycznia 2013

1 sierpnia

Promienie słoneczne wpadły do pokoju odbijając w ścanie wszystkie kolory tęczy. Nie spodobało mi się to, gdyż był to powód mojego przebudzenia. Spojrzałem na budzik stojący na półce nocnej, mała wskazówka była na siódemce, duża zaś wskazywała dwunastkę. A więc była 7.00. Podniosłem się z łóżka, zrzuciwszy przy okazji kołdrę na podłogę. Ignorując głosik, który szeptał że powinienem podnieść ją i zaścielić łóżko, wyszedłem z pokoju i udałem się do łazienki. Chwilę później siedziałem już na łóźku w pokoju. Fantastycznie. Do dziesiątej zostało mi jeszcze nie całe trzy godziny. Wyciągnąłem spod poduszki list z Hogwartu, co stało się już moją tradycją, ponieważ robiłem to conajmniej dwa razy dziennie. Dopiero dzisiaj jednak przeczytałem listę niezbędnych rzeczy, wiedząc że już dzisiaj naprawdę je nabędę. Szczególnie interesowały mnie podręczniki szkolne. Postanowiłem sobie że kiedy już wrócę z zakupów, przeczytam wszystkie te książki od deski do deski. Chciałem wiedzieć wszystko o magii, nadrobić te lata które straciłem w mugolskim sierocińcu. Szczególnie ciekawiło mnie to, który z moich rodziców był magiczny. A może oboje byli magiczni? Pani Cole mówiła mi że widziała tylko moją matkę, że ojciec nigdy się tu nie pojawił. Ale jeśli on jest czarodziejem to może stwierdził że skontaktuje się ze mną dopiero jak będe w Hogwarcie. Może nie chciał mi mówić o świecie czarodziejów, bo wolał aby zrobił to ktośkto ma w tym doświadczenie - jak Dumbledore. Cole powiedziała kiedyś że skoro przez prawie jedenaście lat się ze mną nie skontaktował to już tego nie zrobi. Ale co ona może wiedzieć? Jest mugolką, nie wie jakie zwyczaje panują w świecie czarodzieji, szczerze mówiąc ja też nie wiem.
Spojrzałem na zegar, była 7.30. Pluję sobie teraz w brodę że nie ustaliłem  8.30 jako godzinę mojego "spotkania z Dumbledorem". Przeszedłem przez pokój i otworzyłem drzwi. Na korytarzu było tak cicho że słyszałem jak cieknie kran w łazience. Trzasnąłem drzwiami i zacząłem się przechadzać po korytarzu nie interesując się tym że moje głośne kroki mogą kogoś obudzić. Podszedłem do małej biblioteczki na końcu korytarza i przyjrzałem się książkom. Nic interesującego. Wszystkie w stylu "Baśni Braci Grimm".
-Kto by chciał to czytać - mruknąłem do siebie.
-Skoro te książki tu są to najwyraźniej ktoś chce je czytać. - Nie oczekiwałem odpowiedzi, ale jednak ktoś mi jej udzielił. Odwróciłem się w stronę, z której dobiegał głos. Przy schodach stał chłopak. Nie znałem go, więc musiał być nowy.
-Tylko kretyni by czytali te kretyńskie książki. Sporo ich tutaj, więc nie powinienem się dziwić że te książki też tu są. - Nie mogłem się nie odgryźć.
-Tak, a wiesz co? Kompletny idiota nie pasuje do świata kretynów, więc co ty tu robisz? - Zapytał. Zagotowało się we mnie. 
-Och, jest mi tak strasznie przykro że nie należę do tej bandy kretynów z tobą na czele - rzuciłem z udawaną rozpaczą i wyminąłem go aby zejść na dół. Poszedłem prosto do gabinetu Cole. Zapukałem. Zero reakcji. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Siedziała przy biurku zawalona papierami. Kiedy usłyszała kliknięcie zamykanych drzwi podniosła wzrok.
-Tom! Ile razy mam powtarzać że się puka?
-Pukałem.
-To trzeba było poczekać aż pozwolę ci wejść.
-Czekałem, ale pani chyba nie słyszała pukania.
-Och, no dobrze, nieważne. Co chciałeś?
Zastanowiłem się chwilę.
-Czy mogę pójść już do tego parku, proszę pani? - Zapytałem przymilnie.
-Do parku? Przecież dobiero ósma dochodzi. Masz jeszcze dwie godziny.
-Ale ja się nudzę.
-To poczytaj coś.
Prychnąłem odwracając się. Położyłem dłoń na klamcę, ale nie zdążyłem jej nacisnąć bo Cole powiedziała:
-Pewnie jak tu szedłeś to spotkałeś Boba?
-Boba? - Powtórzyłem.
-Tak, nowego mieszkańca sierocińca. Dość wysoki, jasne włosy, niebieskie oczy. Miał na sobie żółtą koszulkę.
-A, tak. Miałem tę nieprzyjemność - mruknąłem.
-Tom!
- No co, nie lubię go. Ma pani z tym jakiś problem?
-Nawet go nie znasz.
-Zdążyłem z nim zamienić dwa zdania i niech mi pani wierzy, nie przypadł mi do gustu.
-Bob stracił rodziców dwa tygodnie temu.
-Doprawdy? No, naprawdę ma okropne życie. Bo przecież moi rodzice żyją i mają się dobrze, a ja przyjechałem tu tylko na wakacje! - Warknąłem.
-Tom, nie o to mi chodziło. Poprostu ty jesteś tu od urodzenia, jest ci łatwiej.
-Łatwiej? Bo co, bo spędziłem tu całe swoje życie? Bo nigdy na oczy nie widziałem swoich rodziców?!
-Nie to miałam na myśli - powiedziała cicho. - Chodź do mnie - dodała po chwili, wyciągając ręce.
-Musiałbym postradać zmysły żeby się do ciebie przytulić ty stara prukwo! - Wrzasnąłem i wybiegłem z gabinetu. "Głupia, stara krowa" myślałem wchodząc po schodach. W tamtej chwili naprawdę jej nienawidziłem. Moja wyprawa na ulicę Pokątną całkowicie wyleciała mi z głowy.


CDN.



_______________________________________________________________________

Hej!
Kontynuacja tego posta pojawi się gdzieś do środy/czwartku. 
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze, jestem mile zaskoczona :)
Mam nadzieję że wpis spodoba Wam się, mimo tego że nie powala długością.
Pozdrawiam ~ Riddle








poniedziałek, 14 stycznia 2013

28 lipca

-Tom! - usłyszałem krzyk dochodzący z dołu, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi trzasnąłem drzwiami od mojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Po chwili jednak się podniosłem. "Muszę coś wymyślić..." - nie dane mi było dokończyć przemyśleń gdyż drzwi otworzyły się i stanęła w nich pani Cole.
- Kochanie, przecież wie...
- Nie mów do mnie kochanie - warknąłem.
- No dobrze, Tom. Nie rozumiem o co ci chodzi. Nigdy nie pozwalaliśmy dzieciom wychodzić samym na miasto i nie zamierzamy tego zmieniać.
- Ale ja...
- Bez wyjątków, nawet dla ciebie - ucięła - za pół godziny obiad, nie spóźnij się - dodała. wychodząc.
Dokładnie tak jak ostatnio:
- Proszę pani... - podszedłem do niej po śniadaniu.
- Słucham, Tom - uśmiechnęła się.
- Bo... ja muszę wyjść, dzisiaj - powiedziałem szybko.
- Wyjść? - zaśmiała się. Za to ja się wkurzyłem.
- No przecież mówię.
- Ale gdzie? I po co?
- Nieważne.
- Ależ bardzo ważne, Tom. 
Milczałem, więc ona powiedziała:
- Zresztą nie musisz mówić.
- Nie muszę? - Zdziwiłem się. Nie sądziłem że pójdzie tak gładko.
- Nie. W końcu i tak się dowiem.
- Dowiesz się ? Ee.. to znaczy... dowie się pani ?
- Tak. Bo przecież pójdę z tobą - uśmiechnęła się - no to idź się ubrać, a jak będziesz gotowy to przyjdź do mojego gabinetu.
- Nie może pani ze mną pójść.
- Obawiam się że jednak muszę.
- Nie, nie. Ja chcę iść SAM! - powiedziałem podniesionym głosem.
Zaśmiała się.
- Nie ma mowy. Nie będziesz sam włóczyć się po Londynie.
- Ale...
- Bez dyskusji!
- No to nie dyskutuj ze mną tylko pozwól mi wyjść!
- Marsz do pokoju Riddle!
Zmrużyłem oczy a chwilę później Cole krzyknęła. Spojrzałem na nią, dobrze wiedząc co zobaczę. Trzymała się za lewą dłoń, spod jej palców ciekła stróźka krwi. Podniosła się szybko i podeszłą do drzwi, jednak zanim wyszła odwróciła się i powiedziała:
- Nie ważne czy będę miała skaleczenie na dłoni czy złamane obie nogi, TY - wskazała na mnie palcem całym we krwi - i tak sam nigdzie nie pójdziesz.
- Jeszcze zobaczymy - mruknąłem do siebie.
Powróciłem do teraźniejszości. Spojrzałem w okno. Mimowolnie wyciągnąłem z szuflady list z Hogwartu.  Przyglądałem się cienkiemu, pochyłemu pismu, zapewne Dumbledora. Nagle spłynęło na mnie olśnienie! Napiszę list do tej staruchy Cole jako Dumbledore! Wypadłem z pokoju i wbiegłem po schodach na wyższe piętro. Parę sekund później załomotałem w drugie drzwi po prawej. Ktoś otworzył, więc wepchnąłem się bezczelnie do środka.
- Zamknij drzwi, Doyle - rzuciłem.
Chłopak bez szemrania zrobił to co mu kazałem.
- Zrobisz coś dla mnie? - Chciałem się trochę z nim podroczyć, tak dla zabawy. Jego oczy powiększyły się do rozmiarów sporej monety. Spojrzał nerwowo na Switch'a, swojego współlokatora (Tutaj tylko ja mam własny pokój, podobno jestem "zbyt groźny aby mieszkać z kimś w jednym pokoju" - podsłuchałem kiedyś jak Cole mówiła to do drugiej opiekunki). Switch był nie mniej zdziwiony. Doyle pokiwał powoli głową.
- Musisz się zranić - powiedziałem.
- Nie... p-proszę... ja.. - wyjąkał przerażony.
- Tylko szybko, nie mam wiele czasu.
- Ale.. co...
- Nie wiem! Ciesz się że daję ci wolną rękę! Ale jeśli nie masz pomysłu, mogę ci trochę pomóc - zaśmiałem się.
- Nie... ja...sam...coś - jąkał się.
Pokiwałem głową i odwróciłem się do tego drugiego, który odruchowo się cofnął.
- A ty pójdziesz po Cole i wyciągniesz ją z gabinetu. Przetrzymajcie ją tutaj dopóki nie przyjdę, jasne? 
- Tak.
- No to co tak stoicie i się gapicie jak sroki w gnat?! Do roboty!
Wyszli szybko z pokoju, a ja za nimi. Schodząc po schodach słyszałem jak coś szepczą do siebie. Kiedy byłem już piętro niżej usłyszałem łomot dochodzący z góry, następnie rozdzierający jęk a po chwili - płacz. W tym samym momencie dało się słyszeć również szybkie kroki na schodach. Chyba obyło się bez informowania opiekunki, trudno było nie usłyszeć tego hałasu. Korzystając z okazji pobiegłem prosto do dużych brązowych drzwi, za którymi znajdował się mały pokój - gabinet pani Cole. Na przeciwko wejścia było okno a nieopodal stało duże biurko. Pomieszczenie było bardzo małe, a mimo to i tak było tu sporo miejsca, gdyż oprócz biurka była tu tylko stara kanapa i mała komoda. Szybko pokonałem dzielącą mnie odległość od mojego celu. Otworzyłem pierwszą szufladę biurka i zajrzałem do niej. Były tam jakieś tabletki, buteleczka z nieznaną mi zawartością i nic poza tym. Otworzyłem drugą szufladę - tak! Na samym wierzchu leżał list od profesora Dumbledora. Szybko go wyciągnąłem i wyszedłem z gabinetu. Wchodząc po schodch przyglądałem się napisom w prawym dolnym rogu koperty. "Trochę to potrwa" pomyślałem. Skierowałem swoje kroki do pokoju, zapominając o chłopakach piętro wyżej. Usiadłem na łóżku i otworzyłem kopertę. Wyglądało na to że ten kawałek pergaminu był rozkładany i składany wiele razy. Będę musiał go później odnieść, bo Cole chyba zauważy brak tego niezwykłego listu. Przeleciałem wzrokiem po tekście. 

 Szanowna Pani Cole

Pragnę Panią poinformować że mieszkaniec Pańskiego sierocińca, chłopiec Tom Marvollo Riddle został przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jestem przekonany że wymieniony wyżej chłopiec wykazuje magiczne zdolności. Nie wątpię że jest Pani trudno w to uwierzyć, dlatego też pojawię się w Pani sierocińcu dnia 24 lipca około godziny 13, aby Pani wszystko osobiście wyjaśnić i spotkać się z Tomem.

Z poważaniem
Zastępca Dyrektora Hogwartu Albus Dumbledore. 

Przeniosłem się z łóżka na podłogę wyciągnąwszy wcześniej z szafy kilka kartek i pióro. Rozłożyłem list od Dumbledora przed sobą i zacząłem pisać, starając się naśladować pismo profesora. Nie minęło 10 minut gdy usłyszałem pukanie do drzwi, w których chwilę później pojawiłą się opiekunka. Zdążyłem jedynie porwać prawdziwy list wraz z kopertą  i ukryć w kieszeni swetra.
- Chodź na obiad - powiedziała przyglądając się podłodze wokół mnie, na której walały się kartki, koperty, bilet na pociąg do Hogwartu, pióro, jakieś mniej ważne śmiecie i, o zgrozo, kawałek kartki na której starałem się odtworzyć pismo Dumbledora.
- Nie jestem głodny - powiedziałem szybko. Cole spojrzała na mnie.
- Musisz coś zjeść. A jak skończysz to posprzątaj tutaj - rzuciła wchodząc do pokoju i schylając się aby podnieść MÓJ bilet na pociąg. Szybko porwałem go sprzed jej dłoni i podniosłem się.
- Dobra, już idę! - powiedziałem, bezczelnie wypychając ją z pokoju. Spojrzała na mnie z dezaprobatą, ale nic nie powiedziała. Razem zeszliśmy do stołówki, a kilkanaście minut później ja stamtąd wracałem, pochłaniając wcześniej w ekspresowym tempie dwa dania. Gdy byłem w pokoju szybko zabrałem się do kontynuacji podrabiania listu. Godzinę później był gotowy. Przyjrzałem mu się. Przyznam krytycznie że nie był idealny, ale chyba Cole nie wywęszy podstępu. Przeczytałem go, starając się wcielić w opiekunkę, co wogóle mi się nie spodobało. 

Szanowna Pani Cole 

Przepraszam że znowu Panią niepokoję, ale pragnę Panią poinformować że 1 sierpnia chciałbym zabrać Toma Riddle'a na ulicę Pokątną, aby pomóc mu w zakupie potrzebnych przyborów szkolnych i podręczników. Mam nadzieję że nie ma Pani nic przeciwko. Chcę również prosić Panią, aby pozwoliła Pani wyjść Tomowi samemu i udać się do parku niedaleko sierocińca. Zapewniam Panią że nic mu się nie stanie. Nie przybęde po chłopca osobiście, ponieważ nie tylko on musi się udać na zakupy tego dnia, a wydaje mi się że Tom jest trochę bardziej samodzielny niż pewna młoda dama, która również jest przyjęta do Hogwartu. Będę czekać na Toma w centrum Parku, obok Fontanny, dnia 1 sierpnia o godzinie 10. Jestem przekonany że mu Pani zaufa i pozwoli aby sam udał się na spotkanie ze mną. 
Z poważaniem

Albus Dumbledore.


"Jak na kogoś kto nigdy nie pisał listu jest nieźle" pomyślałem wkładając list do koperty zaadresowanej dokładnie tak jak ta od prawdziwego Albusa DumbledoraCiekawe gdzie ona znalazła poprzedni list? Bo wydaje mi się że nie przyniósł go zwykły listonosz... Szkoda, że nie zapytałem Dumbledora o magiczną pocztę. "Poprostu położę ten list na jej biurku" postanowiłem. Usłyszałem głosy dochodzące z korytarza. Właśnie tego było mi trzeba. Otworzyłem drzwi i wciągnąłem pierwszego lepszego dzieciaka do pokoju. Okazało się że to jakaś nieźle wystraszona dziewczyna. "Niezłą mam reputację" zaśmiałem się w duchu a głośno powiedziałem:
- Jak się nazywasz?
- Miranda... Miranda Horn.
- Musisz wyciągnąć panią Cole z jej gabinetu. Natychmiast.
- Ale... ja... - wyjąkała.
- Nie wykręcaj się. Chyba nie jesteś głupia, co? - warknąłem.
Dziewczynie po policzkach popłynęły łzy.
- Wystarczy że pójdziesz do niej taka zaryczana, wyciągniesz ją na góre i tyle.  - Wypchnąłem ją brutalnie z pokoju. Po paru minutach sam z niego wyszedłem. Na końcu korytarza stały opiekunka i ta cała Horn. Przemknąłem szybko do schodów a później do tak często odwiedzanego przeze mnie gabinetu. Szybko podszedłem do biurka i włożyłem prawdziwy lis do drugiej szuflady, a podróbkę rzuciłem na blat biurka. Miałem już wychodzić, gdy wpadło mi do głowy żeby otworzyć okno. W końcu c o ś jednak musiało dostarczyć ten lis, więc to c o ś jakoś się musiało tutaj dostać. Otworzyłem okno i podszedłem do drzwi. Nasłuchiwałem przez chwilę. Cole chyba nadal była na górze więc spokojnie wyszedłem i udałem się do pokoju aby oczekiwać "niespodziewanej" wizyty opiekunki. Kiedy już leżałem na łóżku, naszły mnie wątpliwości. A co jeśli ta starucha będzie chciała mnie zaprowadzić do tego parku? Przecież tam nie miał na mnie czekać żaden Dumbledore. Wszystko może się łatwo wydać... Najwyżej zacznę improwizować. W końcu jestem czarodziejem. mam o wiele więcej niż ci... mugole. Chyba właśnie tak ich nazwał Dumbledore. Mugole... samo to słowo brzmi obraźliwie. W tej chwili drzwi otworzyły się i moje piękne oczy zobaczyły mugola we własnej paskudnej osobie. A ściślej mówiąc była to Cole. Podeszła do mojego łóżka i powiedziała:
- Przed chwilą dostałam list od pana Dumbledora - zrobiła pauzę.
- Och, naprawdę? - Udałem zdumienie.
- Tak. No i... w tym liście Dumbledore napisał że chciałby udać się z tobą  na zakupy, na tę... hm... - spojrzała w list - na ulicę Pokątną.
- Chyba wolę pójść tam sam - postanowiłem trochę pograć. 
- Dobrze wiesz że sam nie pójdziesz - żachnęła się, a po chwili chyba zdała sobie sprawę z własnej pomyłki bo dodała: - nie pójdziesz sam do centrum Londynu - uniosłem brwi - ale... ale muszę pozwolić ci pójść do tego parku.
- Do parku? - Zapytałem "szczerze zdziwiony" - a po co mam iść do parku?
- Tak, do parku, bo pan Dumbledore napisał że będzie tam na ciebie czekać. Pójdziesz z nim na zakupy, a później, mam nadzieję że odprowadzi cię tutaj. - spojrzała na mnie. Chyba nie sądzi że wolę pójść tam z nią? Powstrzymałem cisnący mi się na usta kpiący uśmieszek.
- Kiedy? - Zapytałem rzeczowo
- Och, tak... 1 sierpnia o godzinie 10.
- Dobrze - powiedziałem obojętnie.
- Tylko posłuchaj mnie, Tom. Masz pójść do parku, rozumiesz? - powiedziała dobitnie.
- Tak, rozumiem. Nie jestem głupi.
Stała jeszcze chwilę,odwróciła się a wychodząc powiedziała karcąco:
- Mówiłam żebyś tu posprzątał.
- Jasne - mruknąłem.
A więc udało się! Muszę przyznać że jestem genialny!

_______________________________________________________________________

Hej!

Mam nadzieję że spodoba Wam się ta notka trochę bardziej niż mi :) Przepraszam za błędy, jęli takowe się pojawiły, ale byłam nieprzytomna jak to przepsywałam. Mile widziane będą komentarze.
Pozdrawiam ~ Riddle






wtorek, 8 stycznia 2013

24 lipiec

Mimo iż był lipiec słońce nie zaszczyciło nas swoją obecnością. ''Chyba zanosi się na deszcz" - pomyślałem, uśmiechając się do siebie. I dobrze. Nigdy nie lubiłem słońca. Wolę pochmurne, smutne dni. Siedziałem na łóżku trzymając w ręku jakąś książkę. Spojrzałem na tytuł - "Baśnie Braci Grimm" - skrzywiłem się. Nie miałem zamiaru tego czytać, ale nie chcę aby stara Cole przyczepiła się do mnie, marudząc że znowu nie robię nic pożytecznego. Doprawdy, co pożytecznego można robić t u t a j? Po raz kolejny się skrzywiłem. Nagle usłyszałem pukanie, a później drzwi otworzyły się i stanęła w nich opiekunka. 
- Tom ? Masz gościa. To jest pan Dumberton... o, przepraszam, pan Dunderbore. Przyszedł, żeby ci powiedzieć... a zresztą, niech sam ci powie.
Do pokoju wszedł jakiś dziwak w aksamitnym garniturze. Nie mogłem się powstrzymać i uniosłem brwi, w tym samym czasie pani Cole wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Jak się masz, Tom? - zapytał mężczyzna.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę że podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. Uścisnąłem mu dłoń po czym mój "gość" przysunął sobie do mojego łóżka krzesło i usiadł na nim. 
- Jestem profesor Dumbledore - rzekł. 
Na słowo "profesor" cały się najeżyłem. Jasne, ta stara idiotka znowu przysłała do mnie jakiegoś żałosnego doktorka!
- Profesor ? To coś takiego jak "doktor" tak? - zapytałem. 
Chciał coś powiedzieć, ale nie dałem mu dojść do głosu.
- Po co pan tu przyszedł? To ONA pana sprowadziła żebyś mnie pan obejrzał ?
- Nie - odrzekł z uśmiechem "profesor".
- Nie wierzę panu! Chciała żeby mnie pan obejrzał, tak?! Niech pan powie prawdę! - powiedziałem podniesionym głosem, kładąc nacisk na ostatnie cztery słowa.
Nie odpowiedział. 
- Kim jesteś ? - zapytałem.
- Już ci powiedziałem - rzekł - Jestem profesor Dumbledore i pracuję w szkole, nazywa się Hogwart. Przyjechałem tu żeby ci zaproponować miejsce w tej szkole... w twojej nowej szkole, jeśli tylko zgodzisz się do niej pójść.
"Szkoła?! Jasne, a mi jest dobrze w sierocińcu!" - pomyślałem wściekły, zrywając się z łóżka.
- Mnie nie oszukasz! Jesteś z wariatkowa, tak?!  - krzyknąłem - "Profesor", no tak, oczywiście... Nigdzie nie pójdę, rozumiesz ? To ta stara kocica powinna być w zakładzie dla obłąkanych ! Nigdy nie zrobiłem nic Amy Benson czy Dennisowi Bishopowi, możesz ich zapytać, sami powiedzą ! - wyrzuciłem z siebie jednym tchem.
- Nie jestem z zakładu dla obłąkanych - powiedział ten cały Dumbledore. Prychnąłem.
- Jestem nauczycilem, a jeśli trochę się uspokoisz, opowiem ci o Hogwrcie. Oczywiście jeśli nie będziesz chciał pójść do szkoły, nikt nie będzie cię zmuszał. 
- Niech tylko spróbują - zadrwiłem.
- Hogwart - ciągnął profesor - jest szkołą dla ludzi obdarzonymi specjalnymi zdolnościami.
- Nie jestem obłąkany! - przerwałem mu.
- Wiem że nie jesteś obłąkany. Hogwart nie jest szkołą dla obłąkanych. To jest szkoła magii - wyjaśnił.
Zdębiałem. Szkoła magii ? Magii ?! Próbowałem prześwietlić Dumbledora wzrokiem, byłem pewien że kłamie. Ale nic na to nie wskazywało.
- Magii ? - powtórzyłem zupełnie nieświadomie.
- Tak, magii.
Pierwszy raz w życiu nie byłem pewien co mam myśleć. Zapytałem więc:
- Więc to, co ja potrafię - zawahałem się - to jest magia ? 
- A co potrafisz ? 
- Różnie rzeczy - wyszeptałem rozemocjonowany. Nie zdziwiłbym się gdyby moje policzki pokryły się rumieńcem, w takiej chwili było to raczej nieuniknione.
- Mogę podnosić przedmioty, wcale ich nie dotykając - podjąłem po minucie. - mogę zakląć zwierzęta żeby robiły to co ja chcę i wcale nie muszę ich tresować. Mogę sprawić że ludziom, którzy mnie rozgniewają, stanie się coś złego. Mogę sprawić że ich boli, jak zechcę. - uśmiechnąłem się mmo woli. Zastanawiałem się przez moment czy nie powiedzieć też że rozumiem mowę węży, ale postanowiłem wspomnieć o tym na końcu, aby zrobić wrażenie. Przeszedłem przez pokój i usiadłem na łóżku. Dumbledore milczał, więc powiedziałem:
- Wiedziałem, że jestem inny, wiedziałem że jestem kimś wyjątkowym, lepszym od innych dzieciaków stąd - zerknąłem na profesora, drgnął ledwo zauważalnie. Chwila milczenia. 
- Wiedziałem że coś we mnie jest - rzuciłem.
- No i miałeś rację - powiedział Dumbledore przyglądając mi się - Jesteś czarodziejem.
- Ty też jesteś czarodziejem?
- Tak.
- Udowodnij to - powiedziałem rozkazującym tonem, nie mogłem się powstrzymać, musiałem sprawdzić czy ulegnie tak jak poprzednim razem. Uniósł brwi i powiedział:
- Jeśli, jak rozumiem, zgdzasz się zostać uczniem Hogwartu to powinieneś zracać się do mnie per "panie profesorze" albo "proszę pana"...
Zamurowało mnie. Nie przywykłem do bycia "miłym i kulturalnym".
Opanowałem się i powiedziałem łudząco grzecznym tonem:
- Przepraszam, panie profesorze. Czy mógłby mi pan pokazać...
Dumbledore wyciągnął jakiś mały kijek z kieszeni i machnął nim w kierunku mojej szafy. Zaczeła się palić! Po raz któryś tego dnia zamurowało mnie. Przecież tam są WSZYSTKIE moje rzeczy ! Zerwałem się na równe nogi. Nagle płomienie znikły, a ku mojemu zdziwieniu szafa stała jak dawniej, wogóle nienaruszona. Spojrzałem na profesora, a potem na ten magiczny "kijek". Muszę coś takiego mieć!
- Gdzie mogę coś takiego dostać ? - zapytałem.
- Wszystko w swoim czasie - odparł - Chyba coś chce się wydostać z twojej szafy.
Zdziwiony spojrzałem w stronę mebla. Dochodził z niej cichy stukot. Co do licha? Przestraszyłem się że przez to co zobaczy ten profesor moje szanse na wyrwanie się stąd zrównały się z zerem. Milczłem więc Dumbledore powiedział:
- Otwórz drzwi.
Zawahałem się, ale podszedłem do szafy i otworzyłem ją. Wyprzedzając polecenia mężczyzny zdjąłem z półki pudełko.
- Czy w tym pudełku jest coś, czego nie powinieneś mieć? 
Nie wiedziałem co zrobić. Przecież jak powiem mu prawdę to napewno nie zaprosi mnie do tego Hogwartu. Ale jak skłamię pewnie nie będzie lepiej. Postanowiłem być szczery.
- Tak, chyba tak, proszę pana.
- Otwórz je.
Zdjąłem pokrywkę i wysypałem zawartość pudełka na łóżko.
- Zwrócisz to wszystko właścicielom. I nie zapomnij ich przeprosić, będe wiedział czy to zrobiłeś - "kurde" pomyślałem, a on ciągnął - I pamiętaj: w Hogwarcie nie toleruje się kradzieży.
- Tak, proszę pana - powiedziałem.
- W Hogwarcie - kontynuował - uczymy nie tylko wykorzystywania magicznych zdolności, ale i panowania nad nimi. Używałeś swoich mocy nieświadomie, w sposób, którego w naszej szkole nie tolerujemy. Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, który znalazł się w świecie zwykłych ludzi i któremu moc wymknęła się spod kontroli. Powinieneś jednak wiedzieć, że każdy uczeń Hogwartu może być ze szkoły wyrzucony, a Ministerstwo Magii... - uniosłem brwi - tak, jest takie ministerstwo... karze tych, którzy łamią prawo, jeszcze bardziej surowo. Wszyscy nowi czarodzieje muszą pogodzić się z tym, że wkraczając do naszego świata, podlegają naszemu prawu.
- Tak, proszę pana - powiedziałem, a po chwili dodałem: - nie mam pieniędzy.
- Temu można łatwo zaradzić - powiedział Dumbledore wyjmując z kieszeni sakiewkę - Mamy w Hogwarcie fundusz dla tych, którym brak pieniędzy na książki czy ubrania. Pewnie niektóre księgi z zaklęciami i inne przybory będziesz musiał kupić używane, ale...
- Gdzie się kupuje księgi z zaklęciami ? - Przerwałem mu.
- Na ulicy Pokątnej. Mam tu listę książek i innych szkolnych przyborów. Mogę ci pomóc znaleźć wszystko czego...
- Zamierza pan pójść ze mną? - prychnąłem.
- Oczywiście, jeśli...
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Sam załatwiam swoje prawy, zawsze sam chodzę po Londynie. Jak dostać się na tę ulicę Pokątną ? Proszę Pana ? - zapytałem.
Profesor wręczył mi kopertę z listą szkolnego wyposarzenia i pokrótce wytłumaczył jak dojść do centrum Londynu. Milczałem, chociaż dobrze wiedziałem jak się tam dostać.
- Zobaczysz ten pub, chociaż nie będzie go widział żaden z otaczających ciebie mugoli... to znaczy niemagicznych ludzi. Zapytaj o barmana Toma, łatwo zapamiętać bo macie to samo imię - drgnąłem. 
- Nie lubisz imienia Tom ? - zapytał profesor Dumbledore.
- Tomów jest mnóstwo - mruknąłem. Zanim Dumbledore zdążył coś powiedzieć wybuchnąłem:
- Czy mój ojciec był czarodziejem ? On też się nazywał Tom Riddle, tak mi powiedzieli - spojrzłem na niego, ale on pokręcił głową. - Tego niestety nie wiem.
 Moja matka nie mogła być magiczna bo by nie umarła - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego - to musiał być on... Więc... jak już będe miał to wszystko... kiedy pojadę do tego Hogwartu ? 
- Wszystkie szczegóły są na drugim kawałku pergaminu, w twojej kopercie. Wyjedziesz 1 września z dworca King`s Cross. Jest tam również bilet na pociąg.
Skinąłem głową. Dumbledore wstał i wyciągnął do mnie ręke, chwyciłem ją, po czy powiedziałem:
- Potrafię  mówić do wężów. Odkryłem to kiedy byliśmy na wycieczce na wsi. Odnalazły mnie, szeptały do mnie. Czy każdy czarodziej to potrafi ?
Spojrzałem na niego. Chyba się wahał, ale po chwili powiedział:
- Nie, nie każdy. Ale to się zdarza.
Chwilę później profesor podszedł do drzwi i rzekł:
- Do widzenia Tom. Do zobaczenia w Hogwarcie.
- Do widzenia - odparłem. Usłyszałem kliknięcie drzwi. Już go nie było, ale mało mnie to obeszło. Miałem teraz inne rzeczy na głowie. Jestem czarodziejem. Za niedługo wyjadę stąd na cały rok!  Nie mogłem się doczekać. W tej chwili mój wzrok padł na kopertę, którą dał mi Dumbledore. No tak, muszę też wybrać się na ulicę Pokątną. Postanowiłem że zrobię to jutro.

_______________________________________________________________________
Witajcie.
A więc pierwszy post już za mną. Mam nadzieję że nie wyszedł najgorzej. Notki postaram się dodawać raz na tydzień, może troche rzadziej, to zależy. Miło by było zobaczyć kilka komentarzy :)
Rozmowa Toma Riddle`a z Dumbledorem została prawie słowo w słowo skopiowana z książki Harry Potter i Książe Półkrwi. Zrobiłam to, ponieważ nie chcę tworzyć nowego Toma Riddle`a, mam nadzieję że zrozumiecie.